Tom, why? For money!

Biografia zespołu Slayer, pióra Jarka Szubrychta, to z jednej strony książka napisana przez autentycznego fana, publikacja, którą czyta się z zapartym tchem. Z drugiej: fana zupełnie bezkrytycznego.

Minął już na szczęście czas polskich bryków o muzykach. Słabość książek typu „Pink Floyd. Szyderczy śmiech i krzyk rozpaczy” Wiesława Weissa (który kolejnymi książkami muzycznymi zdążył już stokrotnie odkupić swą przewinę) wynikała oczywiście w dużej mierze z peryferyjności polskiej kultury. Zagraniczni dziennikarze mają o wiele lepszy dostęp do „świadków epoki”, to im twórcy sprzedają najsmaczniejsze kawałki ze swojego życia, pozostawiając jakimś tam Polakom marne ochłapy – bądź możliwość korzystania ze źródeł. Pamiętać też trzeba, że 20 lat temu nie było jeszcze internetu, który umożliwia pisanie książki niemal nie wychodząc z domu. Niemniej tego typu problemami nie można tłumaczyć się w nieskończoność.

Polscy dziennikarze muzyczni coraz częściej piszą naprawdę dobre muzyczne biografie – i to nie tylko o rodzimych artystach, ale także zagranicznych. Przykładem może być choćby „Genesis. W krainie muzycznych olbrzymów” Łukasza Hermika, eksperta od zespołu Gabriela i Collinsa. Napisana z kronikarską dokładnością, stanowi prawdziwe kompendium wiedzy o tej grupie. Pierwotnie chciałem nawet w ramach notki przeprowadzić „pojedynek” między pozycją o Genesis, a książką „Bez litości. Prawdziwa historia zespołu Slayer” Jarka Szubrychta. Jednak to drugie wydawnictwo zasługuje na obszerniejsze omówienie. Stąd: ekonomia czasu (bo miejsca w necie mogę jeszcze sporo zapisać) – Ł. Hermit pozostanie w tej notce jedynie wzmianką.

„Bez litości” – a konkretnie wydanie rozszerzone z 2010 roku – to historia jednej z legend thrash metalu, jaką jest omawiany przez dziennikarza „Przekroju” zespół Slayer. Autor ma bardzo dobre pióro, widać też, że od kilkudziesięciu (dwadzieścia-parę to wszak kilkadziesiąt…) lat interesuje się nie tylko muzyką tej kalifornijskiej grupy, ale także całym nurtem, w którym Kerry King i jego koledzy tkwią obiema nogami. Każdy, kogo to interesuje, dowie się z książki, czyja twórczość wpłynęła na styl Slayera, jak powstawały jego kolejne płyty, a także przeczyta o bardziej kontrowersyjnych elementach w karierze zespołu.

I tu zaczynają się schody, bowiem wbrew tytułowi, Jarek Szubrycht obchodzi się ze swoimi idolami bardzo łagodnie. W swej karierze zespół był oskarżany o różne bezeceństwa: poczynając od satanizmu, przez neonazizm, po wręcz inspirowanie swoją muzyką zabójstwa.

Były wokalista Lux Occulty uznaje te zarzuty – podpierając się autorytetem samych muzyków – za śmieszne. Slayer to nie neonaziści; to tylko Jeff Hanneman interesuje się historią II wojny światowej i podoba mu się nazistowska estetyka. Slayer nie miał wpływu na morderstwo nastolatki w 1996 roku, bo przecież tylko wariat dałby się skusić do tego typu czynów piosenką o krwawej ofierze. Slayer to nie sataniści – to tylko image, a ponadto przecież Toma Araya jest katolikiem.

No właśnie. Zarówno Araya, cytowany w książce, jak i sam autor, który szczególnie w przypadku opisu sprawy, jaką muzykom wytoczyli rodzice Elyse Pahler, nie jest jedynie bezstronnym obserwatorem, zdają się kompletnie nie zdawać sprawy z istnienia czegoś takiego, jak odpowiedzialność za swoje słowa. Nie ma dla nich związku między tekstami, krzyczanymi przez wokalistę, a śmiercią młodej dziewczyny, mimo że trzej nastolatkowie, którzy ją zgwałcili i zamordowali, sami przyznają, że chcieli powtórzyć to, co usłyszeli. W dodatku argumentacja opiera się głównie na wyśmianiu tezy przeciwników i wpychaniu ich do obskuranckiego kącika.

Podobnie sprawa ma się z Szatanem. Arayi nie przeszkadza wydawać płyty pod tytułem „God hates us all” („Bóg nienawidzi nas wszystkich”) i bluźnić w szeregu wcześniejszych i późniejszych utworów, a jednocześnie przyznawać się do wiary katolickiej. W końcu on tylko wykrzykuje teksty, które pisze ateista Kerry King. A gdyby gitarzysta zespołu kazał mu śpiewać, że „matka Toma Arayi była chomikiem, a jego ojciec śmierdział zgniłymi jagodami” – też by na to poszedł?

Dlatego też, wbrew głośnym deklaracjom samych muzyków i estymie, jaką cieszą się wśród metalowców, uważam Slayera za jeden z najbardziej pozerskich zespołów w tej niszy. To fakt, Araya, Hanneman, Lombardo i King nie próbują się przypodobać milionom. Ale, z dobrym skutkiem, zabiegają o poklask u dość szerokiej, a z wiekiem coraz bardziej kasiastej publiki, która pacholęciem będąc nierzadko lubiła (bądź lubi) szokować mhrocznym imhidżem. Kolejne teksty o mordercach i demonach, krwawe okładki i obrazoburcze kampanie reklamowe uwiarygadniają w oczach wielu młodszych i starszych metalowców tych podstarzałych muzyków – a że te kawałki wykrzykuje (coraz częściej tracąc zresztą głos) koleś, który w nie w ogóle nie wierzy? Kogo to obchodzi.

Dobrze było zapoznać się z książką Szubrychta, choćby po to, by się utwierdzić w tym przekonaniu. „Bez litości” to ważny przyczynek do wiedzy, jak bardzo komercyjna jest kontrkultura.

Jarek Szubrycht, Bez litości. Prawdziwa historia zespołu Slayer, Kagra 2010.

Informacje o sekowski

Mąż, ojciec jednego Adasia. Z wykształcenia politolog, dziennikarz "Gościa Niedzielnego", publikował m.in. w "Arcanach", "Frondzie", "Rzeczach Wspólnych" i na portalu Fronda.pl. Przetłumaczył kilka książek, sam napisał jedną ("W walce z Wujem Samem. Anarchoindywidualizm w Stanach Zjednoczonych Ameryki w latach 1827-1939"). Interesuje się kulturą popularną i nie boi się tego określenia. I o niej właśnie pisze na tym blogu.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na „Tom, why? For money!

  1. wmichael pisze:

    Napisałeś:

    „Były wokalista „Lux Occulty” uznaje te zarzuty – podpierając się autorytetem samych muzyków – za śmieszne. Slayer to nie neonaziści; to tylko Jeff Hanneman interesuje się historią II wojny światowej i podoba mu się nazistowska estetyka.”

    Lemmy też się interesuje II wojną światową. I zbiera gadżety militarne. Mój kolega również. Nawet kupił kiedyś żelazny krzyż – czy to czyni z niego nazistę? Absurdalna analogia. W dodatku naciągana, bo Szubrycht nie pisał, że Hannemanowi podoba się nazistowska estetyka, tylko, że lubi zbierać pamiątki związane z militariami III Rzeszy. Dwie różne sprawy. Odróżniasz chyba zbieracza od naziola?

    I drobna uwaga – nazwy zespołów piszemy bez cudzysłowów, tytuły płyt i piosenek jak najbardziej z.

    „Slayer nie miał wpływu na morderstwo nastolatki w 1996 roku, bo przecież tylko wariat dałby się skusić do tego typu czynów piosenką o krwawej ofierze.”

    Oczywiście, że tak. Tylko wariat, idiota itd. może zabić kogoś pod wpływem utworu muzycznego lub/i filmowego czy lektury książki. To tak jakby Słowacki powinien być potępiony za napisanie „Kordiana”, utworu, który promuje terroryzm.

    Przypominają mi się głośne sprawy o to, że muzyka skłoniła kogoś do złych czynów. Na początku lat 90tych była taka seria. Ozzy Osbourne miał problemy, bo jakiś koleś zabił się, podobno pod wpływem utworu „Suicide Solution”. Gdyby ktokolwiek przeczytał ten tekst to dowiedziałby się, że mówi on o szkodliwym wpływie alkoholu i narkotyków na organizm osoby, która takowe środki spożywa. Był też proces wobec Judas Priest ze względu na teksty „Before The Dawn” i „Beyond The Realms Of Death”. Później okazało się, że samobójcy nawet nie słuchali Judas Priest. To samo było przy okazji strzelaniny w Columbine. W świat poszedł mem, że to stało się pod wpływem „przekazu” na płytach Marilyn Manson. Heh…

    „Slayer to nie sataniści – to tylko image, a ponadto przecież Toma Araya jest katolikiem.”

    Image, w dodatku na 2 pierwszych płytach. Można to oceniać rożnie (ja – negatywnie), ale pseudo-satanistyczny image jest związany z metalem od momentu, gdy wytwórnia Vertigo zaczęła majstrować przy karierze Black Sabbath. Ktoś z wytwórni zauważył, że „to się lepiej sprzeda” i mroczny image stał się częścią popkultury. Geezer Butler (basista i autor tekstów Black Sabbath) złapał bakcyla i tak się to rozpoczęło. Image przylgnęło do subkultury metalowej, czego koronnym dowodem były czasy HWOBHM, z Angel Witch, a przede wszystkim Venom. Zresztą muzycy Venom otwarcie przyznawali , że satanistyczny image był spowodowany kwestiami finansowymi (płyty lepiej się sprzedawały) i nigdy nie traktowali go na poważnie. Na poważnie potraktowali to dopiero kolesie o norweskiego black metalu, ale co z tego wynikło to temat na inną dyskusję.

    Image i otoczka Slayera to jeden z wyborów muzyków. Chcieli być wyraziści – i są. Wyraziści, niepowtarzalni, i nikt, mimo, że wiele zespołów gra szybciej, brutalniej itd., nie może się nimi mierzyć. W kategorii ciężkiego metalu nie mają konkurencji. Z drugiej strony zarzut o komercyjności jest trochę nie na miejscu. Faktycznie, cztery z jedenastu albumów uzyskało w USA status złotej płyty (ponad 500 tysięcy sprzedanych egzemplarzy), ale co to jest przy Metallice, która samego „Czarnego albumu” sprzedała w USA ponad 15 milionów sztuk. Teledyski Slayera zaczęły się pojawiać w MTV w latach 1990-1991 przy okazji piątej płyty. Może z polskiego punktu widzenia (ojej, sprzedać pół miliona płyt, to tylko Ich Troje i Budka Suflera to potrafią) robi to wrażenie, ale w USA? Slayer jest nadal niszą, jasne niszą otoczoną statusem „zespół kultowy”, ale niszą. Między innymi ze względu na image i teksty o mordercach, doktorze Mengele i atakach terrorystycznych ze strony islamistów.

    Myślę, że muzycy traktują swe image z przymrużeniem oka. Zresztą to częste wśród muzyków. Koronny dowód to Andrew Eldrich z The Sisters Of Mercy. Jeden z twórców gotyku, od samego nurtu stanowczo się odcina i zawsze powtarza, że te mroczne klimaty, kapelusze i peleryny, teksty o apokaliptycznym potopie to kpina i zgrywa związana z angielskim poczuciem humoru. I bądź tu mądry…

  2. sekowski pisze:

    zacznę od kwestii najmniej spornej: już usunąłem cudzysłów przy nazwie Lux Occulty ;). Dziwnym trafem tam się pojawił, bo normalnie nie cudzysłowuję nazw zespołów (zresztą Slayer jest bez „”).

    a teraz co do uwag merytorycznych: ja nie napisałem, że Slayer to neonaziści i sataniści. To odtworzenie toku rozumowania J. Szubrychta. Oczywiście samo zbieranie „pamiątek” po III Rzeszy nie czyni z nikogo nazisty. Jednocześnie posiadanie nazistowskiego symbolu nie obliguje nikogo do paradowania z nim przypiętym do klapy marynarki. Ani do paska od gitary.

    Podobnie jeśli chodzi o satanizm: także na kolejnych płytach można znaleźć np. pentagramy, choćby w logo zespołu. A z pewnością, jeśli nawet nie satanizm, to przekaz „slayerowskiej” symboliki jest mocno antychrześcijańskie (vide odwrócony krzyż wbity w czaszkę, na okładce South of Heaven, albo krwawa Biblia na okładce „God hates us all”). A to z kolei kłóci się z rzekomym katolicyzmem Arayi. Dla chrześcijanina wiara to nie jakieś legendy i domysły: to rzeczywistość. Równie dobrze mógłby chodzić w koszulce z fotomontażem swojej matki uprawiającej seks oralny, z podpisem obwieszczającym, w jaki sposób rzekomo zarabia ona na życie i w wywiadach głosić, jak bardzo lubi przychodzić na niedzielne obiadki do mamusi, którą bardzo kocha.

    Napisałem to w tekście, ale powtórzę: nie twierdzę, że oni wierzą w to, co robią – zarzucam im to, że to robią. Bez zaglądania w ich kudłate łby (wyłączając Kinga 😉 ). Na koncerty Slayera przychodziły i przychodzą w dużej mierze dzieciaki, podobnie jest, jeśli chodzi o słuchaczy płyt – muzycy wiedzą o tym doskonale. Dzieciaki, jak to dzieciaki, są podatne na wpływ, biorąc też pod uwagę „trudny wiek”, w jakim się znajdują, można się wcześniej zastanowić, zanim się im zaserwuje taki, czy inny przekaz. Oczywiście zdarzają się także przeginki, jeśli chodzi o interpretację różnych piosenek, są ludzie, którzy starają się zabłysnąć, wyszukując w tekstach rockowych dziwnych podtekstów. Ale z drugiej strony… nie przypominam sobie żadnej głośnej sprawy dotyczącej bestialskiego morderstwa po posłuchaniu piosenek oazowych. Slayer nie jest winien temu, że istnieją wariaci – ale im natężenie negatywnych emocji, przekazywanych przez ich muzykę, jest większy, tym większe prawdopodobieństwo, że tymi negatywnymi emocjami kogoś „zainspirują”.

    I jeszcze odniosę się do kwestii „komercyjności”. Nie jest nią sprzedawanie dużej ilości płyt – inaczej prawdziwym, niezależnym artystą, który się nie sprzedał, byłby jedynie ten, którego płyt nikt nie chce kupować, bo są kiepskie jak nieszczęście. W biznesie sukces osiąga się nie tylko dzięki produktowi, który chcą kupić wszyscy. Dobry przedsiębiorca umie tak wytargetować swój towar, by trafił do odpowiedniej niszy – być może wąskiej w porównaniu z mainstreamem, ale jednak na tyle szerokiej, by można było dzięki niej na przyzwoitym poziomie wyżyć. Slayer taką niszę znalazł: jak sam piszesz – „[są] wyraziści, niepowtarzalni, i nikt, mimo, że wiele zespołów gra szybciej, brutalniej itd., nie może się nimi mierzyć. W kategorii ciężkiego metalu nie mają konkurencji”.

    I wiedzą doskonale, że gdyby na następną płytę teksty napisał „katolik” Araya, w której dziękowałby Bogu za piękny świat, który stworzył i chwalił Jezusa Chrystusa za to, że go zbawił, to ta płyta sprzedałaby się gorzej, niż jakakolwiek inna płyta dotychczas. Nawet jeśli znalazłyby się na niej kawałki, które kompozycją świetnych riffów przebiłyby „Angel of death”, „Raining blood” i „Silent scream” razem wzięte.

  3. wmichael pisze:

    Zarzut głoszenia pewnych negatywnych treści jest poważny. I trudno się z nim nie zgodzić. Tak naprawdę to zgadzam się Stefanie z Twoją oceną kwestii marketingowych. Tak, płyta z takimi a nie innymi treściami sprzeda się lepiej. To jak w rapie – im więcej „fuck” w tekstach i cycatych panienek w teledysku tym lepiej dla sprzedaży. Tylko, że ja staram się oceniać twórczość troszeczkę w inny sposób. Bo gdybym brał kryteria przekazu treściowego li tylko związanego z moimi przekonaniami to słuchałbym jedynie Kultu, KNŻ i Armii. No, może jeszcze by się kilku wykonawców uzbierało, wiesz zresztą o co mi chodzi. Brać rockowa, a metalowa w szczególności epatuje tematyką z którą często jest mi nie po drodze. Pomijając ewidentnych satanistów lub im podobnych, których unikam, słucham też (i lubię muzykę) kilkudziesięciu zespołów/wykonawców, z którymi zdecydowanie się nie zgadzam. Weźmy choćby Rage Against The Machine. Ewidentni komuniści, ale ich debiutancki album to arcydzieło pod względem muzycznym. Idąc dalej – The Clash. Lewacki ekstremizm w tekstach, co nie przeszkadza mi stwierdzić, że „London Calling” to pod względem muzycznym jedna z najlepszych płyt, które powstały na przestrzeni ostatnich 40 lat. Nie podobają mi się poglądy Eddiego Veddera, ale pierwsze trzy płyty Pearl Jam to absolutna klasyka rocka. I świetnie się tego słucha, tym bardziej, że Vedder raczej nie epatuje w swych lirykach postawą pro-choice czy pro-leftism.

    Druga rzecz, dla mnie jednak chyba decydująca. Słucham metalu od ponad dwudziestu lat, ale nigdy nie spowodowało to u mnie chęci zostania satanistą, podpalenia kościoła czy taplania się we krwi dziewic. Najważniejszy jest rozum słuchacza, jego dojrzałość. Zacząłem słuchać Slayera w wieku mniej więcej 13 lat i dla mnie najważniejsza była energetyczna muzyka, a nie tekst. Oczywiście, moja ówczesna znajomość języka angielskiego była prawie zerowa, więc co za tym idzie nie rozumiałem tekstów. Tak jak nie rozumiałem tego co śpiewają kolesie z Venom, choć wiedziałem co znaczy tytuł „In League With Satan”. Ale traktowałem to jako pozę. Człowiek niedojrzały psychicznie mógłby się inspirować jakimś tam tekstem, ale to ekstremum. Podobno w USSA jacyś psychole zainspirowali się filmem „Urodzeni mordercy”, który jest krytyką przemocy w mediach, i dokonali kilku morderstw. Ale czy winę ponosi twórca filmu czy oni? Bo jeżeli odpowiedź brzmi „twórca”, to można by pod zarzutem szerzenia pornografii zamknąć dla ludzi Muzeum Watykańskie, gdyż ilość nagości w postaci greckich i rzymskich rzeźb, obrazów renesansowych i barokowych oraz fresku „Sąd Ostateczny” Michała Anioła przekracza dopuszczalne normy.

    No i na koniec refleksja. Nikt nikogo nie zmusza to słuchania płyt Slayera, chodzenia na koncerty itd. Na szczęście żyjemy w świecie, gdzie takie rzeczy robi się dobrowolnie.

  4. marcianin pisze:

    Muzyka ekstremalna adresowana jest przede wszystkim do ludzi w wieku dojrzewania, a większość twórców tego nurtu zaczyna swą karierę w tym okresie życia. To muzyka związana ściśle z subkulturą metali, a subkultury do domena adolescentów, dlatego teksty które tam najczęściej spotykamy są adekwatne do poziomu nastolatków. Nie chodzi mi o stwierdzenie, że to poziom „niski”, o nie! Chodzi o specyficzną postawę. Potrzebę czegoś, co nada tożsamość, co ją utwierdzi (najlepiej, najprościej w opozycji do sypiących się wapiennych autorytetów rodziców), co jest tak jaskrawe, że aż bije po oczach – jak agresywne stroje, poglądy i muzyka. Dlatego nie apelowałbym do rzekomej dojrzałości, lub jej braku 13latków, którzy zaczynają słuchać ekstremalnej muzyki. Po prostu dojrzały na swój wiek 13latek, to… istota jeszcze niedojrzała.

    Krytyka redaktora zdaje mi się być właśnie uderzeniem w groteskowość czterdziestolatków, którzy przyjmują maskę mentalnych nastolatków. Wchodzą w nastoletni sposób myślenia, w nastoletnie potrzeby, w nastoletnie widzenie świata, bo nastolatki są ich klientelą. Pryszczaty podrostek może „być jednocześnie” satanistą i katolikiem i czuć się w tym ok. Lecz to faktycznie biedne, gdy dorosły człowiek, katolik, śpiewa „God hates us all”. To już głównie problem samego Arayii i jego sumienia.

  5. sekowski pisze:

    Jeśli chodzi o treści śpiewane przez wokalistów różnorakich zespołów, to mnie one często mało obchodzą. Od wgłębiania się w teksty mam poezję śpiewaną – w muzyce rockowej pociąga mnie przede wszystkim sama muzyka. Gdyby tak nie było, musiałbym odrzucić 90% słuchanych przeze mnie wykonawców i to nie tyle z powodu niezgodności ich przekazu z moimi poglądami, ale ze względu na grafomanię, jaką uprawiają. Dlatego nie przeszkadza mi zbytnio lewactwo RATM (swoją drogą w podstawówce/na początku liceum miałem nawet ich naszywkę na plecaku – choć wtedy w większym stopniu utożsamiałem się z ich poglądami, niż obecnie), czy większości innych zespołów. Większy problem mam z wykonawcami, którzy bluźnią (i ja o tym wiem, bo mogę zrozumieć, co śpiewają/wrzeszczą – a to w metalu nie jest takie oczywiste 😉 ).

    Dlatego dużą część tej muzyki świadomie pozostawiam poza moim odbiorem – włączając w to niemałą część dokonań Slayera. Jest to pewne wyrzeczenie, bo, jak sam Michale pisałeś, ten kwartet nie ma sobie równych w swojej dyscyplinie. Ale nie bardzo uśmiecha mi się słuchać, jak ktoś obraża Boga, tak samo jak nie słuchałbym zespołu, który w swoich piosenkach obraża moją żonę. Niemniej nie uważam, że taki jest obowiązek każdego katolika (tym samym na ffrondowe pytanie: „Czy katolik może… słuchać Slayera” odpowiedziałbym – „tak może, szczególnie ze spiraconej kasety, bo nie daje im dzięki temu zarobić ;)”).

    Nikt nie musi słuchać Slayera, chodzić na jego koncerty itd. Tu pełna zgoda, dlatego też nie popieram akcji typu „zakażmy koncertu zespołu ABCD w Polsce”. Tym bardziej, że nikt przypadkowo tam nie trafia.

    @ marcianin – w książce Szubrychta jest dość dziwny cytat z arayi, którego oczywiście ktoś zapytał, dlaczego jako katolik śpiewa takie rzeczy. Odpowiedział mniej więcej (piszę z pamięci): „Bóg wie, dlaczego to robię”… Nie jestem Bogiem, ale trudno mi wyobrazić sobie wytłumaczenie, które by Go przekonało.

  6. marcianin pisze:

    Pewnie gdyby Araya w końcu obrał w słowa, wypowiedział to, o co mu chodzi, musiałby się skonfrontować ze swoim podzielonym życiem. Nie wątpię, że kiedyś to nastąpi i przyniesie mu dobre skutki:) Ile można toczyć taką wojnę ze samym sobą, wojnę o kwestię tak zasadniczą? Na pewno ta wojna jest źródłem twórczej energii… ale może jak wokal już zupełnie mu odmówi posłuszeństwa, będzie miał większą motywację, by się zastanowić „co ja w ogóle robię???!!!”;)

  7. zzz pisze:

    No to żeś człowieku pojechał! Można nie lubić tej kapeli, po katolicku oburzać się na antychrześcijańskie teksty też można, a pewnie nawet (mając taki światopogląd) trzeba. Ale zarzucać im brak szczerości i pozerstwo ? Chyba najbardziej bezkompromisowemu zespołowi świata ? Zespołowi, który przez cały czas trwania swojej kariery nigdy i niczym się nie sku…… , który nie idzie na koniunkturalne kompromisy i po prostu robi swoje. Mam wrażenie, że ten Twój Bóg opuścił Cię w chwili pisania tych słów.

    I jeszcze kamyczek do „katolicyzmu” Tomka Araya’i. Tak, powiedział kiedyś w jakimś wywiadzie, że jest katolikiem. I od tego momentu cały świat do swojego marnego końca ma zamiar się tym stwierdzeniem brędzlować. Tymczasem każdy prawdziwy fan Slayera wie, że Tomek mógłby wtedy powiedzieć równie dobrze, że jest Archaniołem Gabrielem albo Rumcajsem. Innymi słowy, w ten sposób powiedział swojemu rozmówcy, żeby nie zadawał głupich pytań i się grzecznie oddalił.

  8. sekowski pisze:

    nie pisałem, że nie lubię Slayera, bo i tak nie jest. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Araya & Co. są prawdziwymi tru metalami. Ale to nie zmienia faktu, że ich „bezkompromisowość” ich nic nie kosztuje – co więcej, przynosi niezły dochód. Znaleźli sobie niszę, w której są dobrzy. Jeśli przy tym tylko udają groźnych antychrystów to tylko świadczy o tym, że przyjęli pewną pozę.
    Pytanie o to, czy ktoś, kto posługuje się satanistycznym sztafażem, jest satanistą, samo się nasuwa. I nie jest to pytanie głupie. Ale jest to pytanie niewygodne, bo zmusza rozmówcę do poważnego ustosunkowania się do swojej twórczości. Uciekać w wyśmiewanie może jedynie ten fan, który do twórczości swojego idola podchodzi bezrefleksyjnie – albo boi się poważnej odpowiedzi. Jeśli więc rzeczywiście jest tak, jak piszesz, to niestety świadczy jedynie o tym, że dla Arayi przekaz, jaki serwuje swoim słuchaczom, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Że zamiast o składaniu ofiar z ludzi i psychopatycznych mordercach mógłby równie dobrze śpiewać o Gąsce Balbince – oczywiście, gdyby wiązały się z tym odpowiednie apanaże.

Dodaj komentarz